Moja pierwsza forumowa próba przedstawienia w formie krótkiej recki Casio z serii G.
Podobno najgorzej jest napisać pierwsze zdanie, ale skoro to już jest za mną to… lecimy
Zegarek dostałem w prezencie od żony pod choinkę. Wcześniej dość długo szukałem czegoś, co mógłbym spokojnie zakładać na treningi na siłowni, biegania czy jazdy rowerem. Oczywiście wybór bardzo szybko padł na „coś” ze stajni G-shock. I nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego. Kiedyś, dawno, dawno temu pacholęciem będąc, miałem coś z Casio na uczniowskiej jeszcze łapce. Pamiętam, że działało i miało światełko.. Niestety-zegarek zaginął tak materialnie jak i w odmętach mojej 30 kilkuletniej już pamięci.
Wracając do mojego G: przeglądałem Internet w poszukiwaniu zegarka, który będzie spełniał kilka funkcji: wytrzymałość, żywotność mechanizmu i baterii, czytelność i funkcjonalność. Napiszę od razu: wybrałem inny model (chyba Mudmana), ale żona… jak to żona: pokierowała się przede wszystkim wyglądem i uprzedzając mój wybór kupiła mi w prezencie model Casio G-Shock GA-100 w kolorze czarnym. Nie był to zły wybór, bardzo się z zegarka ucieszyłem, ale… I te „ale” króciutko opiszę poniżej. Najpierw wrażenia
Zegarek dotarł porządnie zapakowany (wiem od żony;) ), oczywiście w oryginalnej „konserwie” od Casio. Przyznam, że po wyjęciu z puszki, dwie pierwsze rzeczy, które pomyślałem to: ładny i ... kawał cykora. Jest duży. Nigdy go nie mierzyłem, bo nie rajcują mnie takie dane, ale podam dane ze strony jednego ze sklepów: szerokość koperty 51.0 mm, grubość 17.0 mm. I chyba tyle jest, ale zegarek na szczęście nie przytłacza rozmiarem na przegubie (mój ma akurat jakieś 18 – 18,5 cm).
Ja już napisałem, G cały czarny, więc białe wskazówki na takim tle tworzą wyjątkową czytelność, jeśli chodzi o pokazanie godziny. Po prostu – rzut okiem i wiesz, ile jeszcze do obiadu Dalej jest trochę gorzej, i to właśnie te „ale”.
Zegarek w założeniu miał być użytkowy. Co to znaczy? Ano to, że oprócz godziny, miał za zadanie (i ma nadal) odmierzać stoperem czasy. I mierzy, a jakże… tylko problem jest, gdy wskazówka akurat znajduje się na okienku ze stoperem. Zasłania go i ani dojrzeć „ile czasu już minęło” ani swobodnie go ustawić. Minus. Kolejnym jest podświetlenie, a raczej jego brak. Bo ciężko nazwać świeceniem coś, co występowało w zamierzchłych czasach w „elektronikach z 16 stoma melodyjkami” Fatalnie. Owszem, do szybkiego rzucenia okiem wieczorem/w nocy żeby sprawdzić, która godzina wystarczy, ale to zdecydowanie jak na moje oczekiwania za mało. O ustawieniu stopera, alarmu itd. nawet nie ma co marzyć, gdy jest ciemno. Światełko tylko się zapali na jakieś 2 sekundy po czym gaśnie. Minus.
I to w zasadzie dwie jego największe wady, innych po pół roku użytkowania albo nie zauważyłem, albo nie są one przeze mnie postrzegane jako wady.
Zegarek po uprzednim „jak on działa, co kiedy wcisnąć żeby cokolwiek ustawić”, okazał się w gruncie rzeczy dość intuicyjnym w obsłudze. I o to chyba chodzi.
Szeroki pasek z tworzywa sztucznego, podwójne zapięcie – jest ok. Może ciut za luźna jest ta „szlufka” do którego wsuwa się pasek po zapięciu, ale da się przeżyć.
Zegarek i pasek zaliczył już pierwsze szlify w terenie, ale …chyba taki jego urok, nie przeszkadza mi to - w końcu to G-shock. Dodaje mu to charakterności. Od „ładnego wyglądania” mam Tissota Le locle
Kończąc: absolutnie nie żałuję, że akurat ten model wpadł mi w ręce, tyle że ma pewne wady, które trochę utrudniają użytkowanie dla ciut bardziej wymagającego użytkownika.
Nie będę opisywał jak jest wykonany, jak z dbałością o detale i jaki mechanizm w nim siedzi, bo chyba G-shocki z tej półki cenowej wszystkie na jedną modłę. Zresztą: filozofii tu żadnej nie ma. Po prostu G-shock z kwarcowym serduchem.
To tyle, poniżej kilka fotek z opisanym (nie zrecenzowanym!) modelem.






