Z grubsza mam takie normy dla zegarków (pomijając oczywisty fakt, że im mniej tym lepiej)
1. Nowy zegarek do noszenia, którego nie lubię: +-15s to dużo i mnie wkurza... bo w ogóle cały mnie wkurza, nie wiem, po co go kupiłem i jeszcze chodzi niedokładnie
2. Nowy zegarek do noszenia, który lubię: +-15s ujdzie
3. Nowy zegarek do noszenia, który uwielbiam: nie mierzę, byle bym nie musiał codziennie ustawiać (i w tym mechanizmie Prim niestety musiał zostać otwarty i podregulowany )
4. Stary zegarek do kolekcji, którego nie lubię: mam to w nosie, najwyżej pójdzie na części
5. Stary zegarek do kolekcji, który lubię: Jak po całym dniu nie widać ewidentnej odchyłki - może być
6. Stary zegarek do kolekcji, który uwielbiam: j/w, ale jak "zrobi" 15 minut, to niech mu będzie...
7. Stary dezel na tyle rzadki, że szkoda rozbierać: byle chodził tak mniej więcej z fabryczną częstotliwością, więcej nie oczekuję (co nie znaczy, ze nigdy się nie staram, bo jak balans jest juz mocno nadwyrężone czy modyfikowany, to nie szkoda w nim grzebać ewidentnie fabryczny zestaw wkrętów staram się zostawić, choć czasem żywcem się nie da ).
8. Czasami zegarek jest na tyle ładnie zachowany, lub na tyle rzadki, że toleruję fakt, że w ogóle ledwo chodzi, czy tylko w jednej pozycji... Nie lubię mechanizmów niekompletnych i częściowo rozmontowanych (np balans osobno), ale niechodzące też mogą być, jeśli "jako całość" są z punktu widzenia kolekcjonera ciekawe...
Wyjątek stanowią zegarki, które czasem noszę - te staram się wyregulować tak do tej minuty czy góra dwóch...
Zważywszy że prezentowany Elgin to kategoria siódma, nie będe go dalej niepokoił, chyba że mnie najdzie ochota żeby sobie poćwiczyć
Odpowiedz do tematu
:
Ostatnio zmieniony przez pmwas 2015-08-30, 15:28, w całości zmieniany 4 razy
Ostatnio zmieniony przez pmwas 2015-08-30, 15:28, w całości zmieniany 4 razy
Ну, погоди!
:
Nie potrafię nic sensownego napisać ... boleśnie zazdroszczę umiejętności
... no i ta godna podziwu determinacja ... choć tej, to już zazdroszczę trochę mniej
... no i ta godna podziwu determinacja ... choć tej, to już zazdroszczę trochę mniej
:
Nie przesadzaj z umiejętnościami, jak to samouk z podstawowym zestawem narzędzi, czasem coś mi wyjdzie, czasem wprost przeciwnie - o wiele za często muszę "łatać" to, co sam zepsuję...
Niestety w Polsce jak się idzie do zegarmistrza z amerykańcem, który wymaga czegoś więcej niż tylko czyszczenia i smarowania, z reguły albo odchodzi się "z kwitkiem", albo co gorsza zegarmistrz się podejmie i podorabia, poprzerabia, tu przeszlifuje, tam podogina, byle jakoś to działało...
Niestety tak właśnie został zdewastowany mój Illinois 106. .Pan Grzegorz Safinowski w mkońcu go naprawił przyzwoicie, ale wyjściowo mechanizm miał tylko do wymiany oś balansu i kotwicy. nic więcej. Gdybym go kupił teraz, a nie te 7 czy 8 lat temu, byłby obecnie w dużo lepszym stanie niż jest - dwie części z ebaya, jedną wkręcić, drugą zanitować i mechanizm jak nowy.
A tak - płyty po idiotycznej polerce, mostek balansu wygięty w górę, potem odgięty z powrotem, nieoryginalny włos, chód niedokładny, podkładki pod łożyskami, metalowy, gruby przerzutnik - masakra . Naprawdę trzeba było tylko dwie ośki wymienić
Także nauczyłem się pewnych rzeczy z konieczności, kupiłem kilka narzędzi, bo i tak naprawiając wrak robię mniejszą demolkę niż standardowy polski zegarmistrz.
I oczywiście - nie musze płacić, bo w przypadku niektórych zegarków już sam koszt trup+częsci przekracza wartość mechanizmu po naprawie i robię to tylko "dla sportu". A gdyby doliczyc kilkaset pln za trudną robotę - strach się bać.
Inna sprawa, że jak juz coś fajnie wyjdzie - bardzo mnie cieszy i to przyjemne, choć kosztowne i mało opłacalne hobby
Za 106-tkę zapłaciłem łącznie przez kilka lat chyba ze 2000zł. Licząc wszystko - naprawy, poprawki, kopertę... A wartosć... może 600, może 800 przy "dobrych wiatrach". Taki biznes...
Ostatnio zmieniony przez pmwas 2015-09-02, 21:42, w całości zmieniany 1 raz
Odpowiedz do tematu
Woj_Woj napisał/a: |
Nie potrafię nic sensownego napisać ... boleśnie zazdroszczę umiejętności
... no i ta godna podziwu determinacja ... choć tej, to już zazdroszczę trochę mniej |
Nie przesadzaj z umiejętnościami, jak to samouk z podstawowym zestawem narzędzi, czasem coś mi wyjdzie, czasem wprost przeciwnie - o wiele za często muszę "łatać" to, co sam zepsuję...
Niestety w Polsce jak się idzie do zegarmistrza z amerykańcem, który wymaga czegoś więcej niż tylko czyszczenia i smarowania, z reguły albo odchodzi się "z kwitkiem", albo co gorsza zegarmistrz się podejmie i podorabia, poprzerabia, tu przeszlifuje, tam podogina, byle jakoś to działało...
Niestety tak właśnie został zdewastowany mój Illinois 106. .Pan Grzegorz Safinowski w mkońcu go naprawił przyzwoicie, ale wyjściowo mechanizm miał tylko do wymiany oś balansu i kotwicy. nic więcej. Gdybym go kupił teraz, a nie te 7 czy 8 lat temu, byłby obecnie w dużo lepszym stanie niż jest - dwie części z ebaya, jedną wkręcić, drugą zanitować i mechanizm jak nowy.
A tak - płyty po idiotycznej polerce, mostek balansu wygięty w górę, potem odgięty z powrotem, nieoryginalny włos, chód niedokładny, podkładki pod łożyskami, metalowy, gruby przerzutnik - masakra . Naprawdę trzeba było tylko dwie ośki wymienić
Także nauczyłem się pewnych rzeczy z konieczności, kupiłem kilka narzędzi, bo i tak naprawiając wrak robię mniejszą demolkę niż standardowy polski zegarmistrz.
I oczywiście - nie musze płacić, bo w przypadku niektórych zegarków już sam koszt trup+częsci przekracza wartość mechanizmu po naprawie i robię to tylko "dla sportu". A gdyby doliczyc kilkaset pln za trudną robotę - strach się bać.
Inna sprawa, że jak juz coś fajnie wyjdzie - bardzo mnie cieszy i to przyjemne, choć kosztowne i mało opłacalne hobby
Za 106-tkę zapłaciłem łącznie przez kilka lat chyba ze 2000zł. Licząc wszystko - naprawy, poprawki, kopertę... A wartosć... może 600, może 800 przy "dobrych wiatrach". Taki biznes...
Ostatnio zmieniony przez pmwas 2015-09-02, 21:42, w całości zmieniany 1 raz
Ну, погоди!