Od zawsze pierwszym wielkim marzeniem - "świętym graalem" - każdego młodego elektronika był własny oscyloskop, szyli urządzenie, pozwalające zobacyć zmienność wartości napięcia w czasie. Albo też synergię dwóch napięć zmiennych (tzw. figury Lissjoux). Urządzonko w zasadzie proste, ale i dziś kostowne, albowiem wzrost parametrów i możliwości owocuje wykładniczym wzrostem ceny.
W latach 60 i 70 w socjalrobotniczo - barankowej Polsce jedynym sposobem wejścia w posiadanie niedrogiego oscyloskopu (tzn. nie przekraczającego dwóch wypłat) była budowa konstrukcji amatorskiej lub zakup krajowego oscyloskopu serii "Mini".
Przedstawiam Mini-4 z roku 1974:
Urządzonko konstrukcji lampowej było produkowne przez Zaqkład Doskonalenia Zawodowego, co oznaczało warsztaty przy wieczorowych skursach dla pracujących.
Parametry... cóż, taie sobie: jak widać podstawa czasu i wzmocnienie X skalowane metodą "proszę sobie wyobrazić". Niemniej, we wprawnych rękach Mini-4 wystarczał do naprawy ówczesnych telewizorów analogowych, radioodbiorników i konstruowania różnych wynalazków.
Ten egzemplarz, nadal czynny, był bardzo pomocny przy konstruowaniu prototypu tzw. cyfrowego generatora mapy, czyli pudełka które nakódało mapę dróg lotniczych na ekram wskaźnika radarowego. Pudełko owo, nazwijmy je MJJ-1 (Mnietek, Jacek, Jasiu) miało tę przewagę nad konkurencją, że obywało sie bez komputera (rok 1994 !) i kosztowało cos koło 1/25 Commodore 64, wliczając piwo dla konstruktorów. Ale to już zakrawa na opowieści Gbursdorffa
Gbrff.