Kolega opowiadał zdarzenie ze swoich czasów studenckich: współlokator z akademika zakupił sobie amfibię na targowisku. Oczywiście zaufał 200 metrom na deklu i poszedł pod prysznic. Wrócił z rosą i mgiełką pod szkłem. Więc położył zegarek na
kalafiorze do wyschnięcia. Niestety, wtedy nikt nie dbał o bilans energetyczny, więc kaloryfer był GORĄCY. I szkiełko (plexi) zgrabnie okleiło wskazówki i tarczę
I wcale nie mówię że technicznie były to złe zegarki. Po prostu te dostępne ogólnie (na targowiskach) były fatalnie montowane, bez jakiejkolwiek kontroli technicznej. I dotyczyło to właściwie wszystkich produktów z zza wschodniej granicy. Najgorsze, że przez to "ruskie" to przykład tandety.