Po raz pierwszy w życiu zapłaciłem myto.
Również po raz pierwszy komisyjnie otwierałem paczkę na poczcie.
Na szczęście w środku było to co powinno.


(fotki od Tisella)
Minirecenzja, pierwsze wrażenia:
Koperta: szału nie ma. Obniżona wersja koperty od parniaka rzymianki, takiego jak poniżej.

Wykonanie w zasadzie identyczne, przed chwilą porównywałem. Identyczny kształt koperty, bezela i dekla. Boki szczotkowane, reszta na połysk.
W jednym i drugim przypadku słabe wykończenie koperty między uszami i wewnętrznej strony uszu. To znaczy: wstydu nie ma, ale to nie jest perfekcyjna robota. Nie ma się czym zachwycać.
Niski, "unitasowy" profil, czyli przy średnicy 43mm to zegarek typu naleśnik. Znakomicie leży na nadgarstku.
Aha, na kopercie nie ma żadnych debilnych grawerów (typu "limitacja"), jedynie typ werku, rodzaj stali i wodoszczelność (niby 5 atm). To na plus.
Szkiełko: mineralne. Za szafir Tisell chciał dopłaty bodaj 20 USD, ale jako że to był mój pierwszy zakup od niego to odpuściłem.
Tarcza: emaliowana z nadrukowanymi indeksami. I tutaj parę słów.
- emalia jest położona bardzo równo, nie ma niedoróbek, nierówności i takich tam. Tzn. w zasadzie to nierówności występują Na tarczce sekundnika były najwyraźniej koncentryczne gilosze, takie jak w parniaku poniżej, które następnie zostały pokryte emalią i widać ślad po nich.

- nadruk: tutaj szału nie ma. Czarny, lekko wypukły. Na pierwszy rzut oka jest OK, ale w ostrym świetle albo pod lupką widać nierówności na farbie. Mogłoby być lepiej.
Na tarczy brak paprochów, paluchów itp. umilaczy, zupełnie nic, nawet pod lupką. Zegarek fachowo zmontowany.
Koronka: typu "balon". Niby pasuje do zegarka, ale dałoby się dobrać coś lepszego. Do mnie nie przemawia ani jej wygląd, ani walory użytkowe. Jest OK, ale bez jakichś wzniosłych peanów.
Wskazówki: breguetowskie, barwione termicznie. Nie dam na ich temat złego słowa powiedzieć. Perfekcyjne, nawet oglądane przez lupkę w ostrym świetle. Idealnie dobrana długość. Tip-top. Ideał.
Mechanizm: aha! nareszcie! Znany i lubiany Anitas 6498. Mam bardzo dobrą opinię na temat azjatyckich Unitasów. Czytałem o jakichś problemach z nimi, ale albo miałem szczęście albo te problemy to jakiś promil przypadków. Jak dla mnie to solidne werki, zdumiewająco dokładne i z niezłą rezerwą chodu (tak ze 3 dni, może niecałe).
Zazwyczaj dokładnie ta wersja Anitasa (z długim ramieniem mikroregulacji) ma kretyńskie zdobienia w stylu IWC, które w sumie byłyby niezłe, gdyby były lepiej wykonane, ale tutaj mamy inny przypadek. Werk jest zdobiony pasami zamiast grawerów - i to jest kolejny plus Tisella.
Pasek i klamerka: no coś tam jest. Dość twardy pasek nieznanej mi firmy Time King. Nie jest to koszmar w stylu China Dragon, tylko zupełna przeciętność. Da się nosić na tym co przyjdzie, pewnie to by się ułożyło do nadgarstka w 2-3 dni. Na jakichś zdjęciach widziałem te zegarki na paskach sygnowanych przez samego Tisella, ale nie miałem tyle szczęścia. Aha: zamówiłem na czarnym pasku, ale i tak wysłał brązowy.
Podsumowując: to jeden z zegarków które nazywam Jak Za Te Pieniądze.
To taki parniak na sterydach. Bardziej dopracowany, sprawdzony i sygnowany logo, które jeszcze nie wieje obciachem w Salonach. Jak Za Te Pieniądze dostajemy świetny zegarek, któremu brakuje do perfekcji, ale nie wydaliśmy przecież na niego kilkunastu tysi.
No i wreszcie mam marinę z emaliowaną tarczą i barwionymi termicznie wskazówkami. Żaden tam automat, ale mechaniczny oldskul. Mimo powyższych uwag: banan na twarzy.
pozdrawiam
Narfas
P.S. To były pierwsze wrażenie, jeszcze mogę zmienić zdanie, OK?