,, Balszoj Italianiec- zagubiony w akcji w Europie Wschodniej". Tak zatytuowałem opowieść o zegarku, który choć trafił w moje ręce przypadkowo, to zmienił mój sposób postrzegania tego, co ludzie noszą na nadgarstku.
Zegarkami do niedawna nie interesowałem się w ogóle. Ale lubię pooglądać starocie powykładane podczas targowisk i jarmarków. Tak też było pamiętnego, a dla mnie brzemiennego w dalsze wydarzenia Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku, gorącego sierpnia końca lat osiemdziesiątych, kiedy to - nie uprzątnięty ciągle po pierwszych wolnych wyborach - Gary Cooper przypominał nam z plakatów, że coś się wydarzy... Nawet nie sądziłem wówczas , że w pewien słoneczny dzień tamtego lata... Ale zacznijmy opowieść od początku, od momentu, kiedy miałem ostatnie ,,naście" lat...
Ja, dotychczas niepijący, świeżo upieczony student bez naręcznego zegarka, znalazłem się wreszcie na wyczekiwanych wakacjach nad Bałtykiem.
Jak wspomniałem, był początek upalnego sierpnia końca lat osiemdziesiątych. Gdańsk, Jarmark Dominikański. Po śniadaniu szliśmy z przyjaciółmi, wczesnym popołudniem, ulicą Szeroką . Po skręceniu na północ, w którąś z poprzecznych do niej uliczek, po przecięciu Świętojańskiej, znaleźliśmy się na Targu Rybnym, a stąd Straganiarską dalej w kierunku Motławy. Przyglądając się leniwie starociom ( w tej części Jarmarku przeważały stare monety, banknoty, mapy i zegarki, głównie radzieckie, ale też szwajcarskie, i pasówki z pięknymi werkami, trafiały się również rzadkie zegarki chińskie, bardzo pożądane przez niektórych, i wszystko inne- byle stare), dotarliśmy do Rybackiego Pobrzeża. Potem jeszcze parę kroków w kierunku Wartkiej i już mieliśmy zawrócić... , kiedy wzrok mój padł na starego mężczyznę, siedzącego pod Basztą Łabędź.
Mężczyzna wpatrywał się beznamiętnym wzrokiem przed siebie, ponad wodami Motławy, na leżącą na wprost niego Ołowiankę.
Podszedłem do staruszka, na tekturze przed nim leżało kilka zniszczonych bibelotów, jakieś pocztówki, znaczki, parę radzieckich zegarków... Zacząłem rozmowę o niczym.
Starszy pan o imieniu Franciszek okazał się, wbrew pozorom powierzchownej oschłości, uroczym człowiekiem . Miła pogawędka przerodziła się w długą rozmowę ( ciągle o niczym ).
Od tego czasu każdego roku przyjeżdżałem do Gdańska i szedłem pod Basztę Łabędź, na spotkanie z panem Franciszkiem. Zawsze spotykałem go w tym samym miejscu, smutno wpatrzonego w wody Motławy. Wytworzyła się między nami, jak to się mówi, pewna nić sympatii.
Trwało to kilka lat, aż do pewnego deszczowego i zimnego sierpnia na początku nowego, trzeciego tysiąclecia. Tego roku pan Franciszek wyraźnie zmizerniał, poszarzał, a może nawet częściowo posiniał? Czuł, że zbliża się kres.
-Nikomu nie mogę zaufać, bo nawet nikogo już nie mam- zaczął. Tylko tobie mogę powierzyć tą historię... Przyjdź jutro. Koniecznie. W samo południe.
-Zamieniam się w słuch, powiedziałem następnego dnia, choć nie liczyłem na opowieść o rozwikłaniu tajemnicy Świętego Graala.
Ryc. 1. Pierwszy z prawej pan Franciszek.
-No więc słuchaj, przez wiele lat po wojnie byłem nurkiem wojskowym, potem przeszedłem na instruktora do Oddziału Ratowniczego Marynarki, wszystko jeszcze za kapitana Marka, tak się nazywał. Moja jednostka stacjonowała w Gdyni. Robiliśmy wiele rzeczy, poza ratownictwem, dla wojska i cywili, no i przy okazji spotykaliśmy różnych takich - naszych, no i wiesz ... ruskich, co to się rządzili w porcie i w ośrodku, jak u siebie. Był wśród nich taki jeden, kapitan ruskiego niszczyciela , co akurat z flotą stał w porcie, straszny kozak i gieroj, Mikołaj Szadrin. Co, nie słyszałeś ? Wierzę, komuchy i bracia sowieccy zrobili wszystko, co możliwe, żeby to, co odwinął, zatuszować. A mieli co robić- w czerwcu '59 zwiał do Szwecji motorówką razem z taką Polką , swoją kochanką, ponoć wielka miłość. Ale ja nie o tym. Przez wspólnych znajomych poznałem wcześniej Szadrina i parę razy się z nim spotkałem, przy wódce. Podczas ostatniego pijaństwa, dzień przed swoją ucieczką, opowiedział mi o swoim, jak on to mówił...Balszym Italiańcu, czyli o jego wielkim wodoszczelnym rombiastym zegarku, na którego wcześniej nie zwróciłem uwagi, oraz o losach ludzi związanych z tym zegarkiem.
Ryc.2. Mikołaj Szadrin z Ewą Górą( późniejsza żona z zmienionym imieniem - Blanka). Zdjęcie zrobione przez pana Franciszka dzień przed ucieczką Szadrina ( zwraca uwagę brak wystającego, jak u oficera z tyłu, mankietu koszuli u Szadrina - mankiet został zablokowany przez duży zegarek - Balszoj Italianiec, którego nie widać na zdjęciu - na lewym nadgarstku, pod rękawem marynarki-od aut.)
-Dzielny Mikołaj zaczął od tego, że zegarek wygrał rok wcześniej, przy wódce oczywiście, od pewnego dość wysoko postawionego oficera KGB, o nazwisku Alieksiej Kaługin. Wygrał w... rosyjską ruletkę. Z przegranym wiesz, co się w tej grze dzieje, wtrącił pan Franciszek. O samym zdarzeniu, którego oczywiście Szadrin w ogóle nie pamiętał, opowiedziano kapitanowi następnego dnia, jak już wytrzeźwiał. Coś jednak zapamiętał, mianowicie opowieść Kaługina - zanim ten palnął sobie w łeb, przerywając wesołą zabawę- o grupie marynarzy z Odessy, którą swego czasu ,,rozpracowywał” z funkcjonariuszami miejscowej placówki KGB. Co do śmierci kagiebisty- sprawę udało się zatuszować, ale młodszy przyrodni brat Kaługina, Oleg, w latach późniejszych najmłodszy mianowany generał KGB, poprzysiągł pomścić śmierć brata ( jak wiemy Szadrin, po ucieczce i przewiezieniu do Stanów Zjednoczonych, został - już jako podwójny agent , wystawiony przez amerykańską Agencję Wywiadu Obronnego ( DIA ) - Rosjanom w Wiedniu 1970-tego, a Oleg Kaługin- podobno- osobiście podał wielokrotnie większą dawkę środków usypiających Szadrinowi zabijając go , wbrew rozkazom z centrali przewiezienia więźnia do Moskwy-od aut.)
-Otóż, ciągnął pan Franciszek, kontynuując opowieść Szadrina, a w zasadzie Kaługina, pod koniec lat dwudziestych XX wieku, po dojściu Mussoliniego do władzy, z Włoch uciekła grupa marynarzy komunistów, uprowadzając okręt ,,Fulmini” , wprost do portu w Odessie. Po sprawdzeniu politycznej czerwoności kregosłupów ( kilku nie przeszło obróbki...) utworzyli Speckomando do działań dywersyjno-wywiadowczych na terenie południowej Europy. Historia grupy kończy się po kilku latach w niewyjaśnionych okolicznościach ( tzw. likwidacja ?). Według Kaługina jednak był ciąg dalszy działalności komanda .
Po przystąpieniu ZSRR do II wojny , po powtórnym praniu mózgów, po zastosowaniu aresztu domowego dla członków nowozałożonych rodzin z Rosjankami ( w większości specagentki ), z grupy Włochów utworzono oddział do misji samobójczych pod nazwą Spiecalnaja Grupa ,,Smiertniki” imienija Pobiedy Komunizma. Jak łatwo się domyślić, wypełniając cele statutowe formacji, niewielu przeżylo wojnę.
Jednym z tych, którym się udało, był Antonio Tandura, któremu zmieniono nazwisko na Anton Tandurowicz. Po wojnie piął się w górę po szczeblach wojskowej kariery, aby w końcu zostać kapitanem rosyjskiej łodzi podwodnej. Wśród załogi miał kilku starych druhów Włochów, reszta to młodzi Rosjanie pochodzenia niemieckiego, polskiego i żydowskiego, mogący iść w ogień za dowódcą. Nie podobało się to Alieksiejowi Kaługinowi i KGB.
-Podczas jednej z tajnych misji pod koniec lat 50-tych na Morzu Śródziemnym kapitan, w spontanicznym odruchu nostalgii, zapewniony przez załogę, iż będą milczeć, podpłynął- po symulacji awarii łączności- do brzegów Włoch. Po spuszczeniu szalupy i dopłynięciu do brzegu udał się do małej wioski rybackiej, niedaleko od ujścia rzeki Serchio między portami La Spezia i Livorno, która to wioska była jego rodzinną. Po gorącym spotkaniu z włoską żoną ( miała już co prawda trzeciego męża, ale on też w Rosji żył w potrójnym konkubinacie ), udał się do swego stryja, Allesandro Tandury ( który co prawda pochodził z Vittorio Veneto ,ale to tu osiadł na starość), emerytowanego żołnierza, pierwszego w historii wojskowego dywersyjnego skoczka spadochronowego z I wojny światowej. Na pamiątkę spotkania stryj Allesandro wręczył Antonowi duży naręczny wodoszczelny zegarek, który został mu wcześniej podarowany przez jego serdecznego przyjaciela Teseo Tesei z X Flotylli MAS. Po powrocie na radziecki okręt, marynarze bez przeszkód dopłynęli do Odessy.
Ryc.3. Allesandro Tandura- pierwszy w świecie skoczek dywersyjny ( 1918r.)...
Ryc.4. ... i Teseo Tesei- legenda Marina Militare.
-Niestety, przerwa w łączności nie dawała spokoju miejscowemu KGB. Po brutalnym śledztwie jeden z młodych marynarzy, w obawie o cześć swojej narzeczonej ( a znała ją dobrze cała Flota Czarnomorska ) przyznał się do uczestnictwa w samowolnej akcji kapitana.
-Dodatkowym dowodem obciążającym był niezwykły, wielki zegarek, który znaleziono po rewizji u kapitana Tandurowicza. W ogólnym zarysie podobny do zegarków przywiezionych przez Włochów z lat dwudziestych , na którym wzorowały się późniejsze rosyjskie zegarki militarne , ale jednak mocniejszy w uszach ( w starym włoskim zegarku na pasek były druciki zaczepiane do koperty), ogólnie masywniejszy, z półkolistą osłoną koronki i z - niestety - napisem po włosku Marynarka Wojenna. Po dowiedzeniu, że zegarek pochodzi z Włoch i jest włoskim współczesnym sprzętem wojskowym, kapitana Tandurowicza osądzono i skazano ( na szczęście tylko Kamczatka, kolejne trzy konkubinaty...), losy pozostałych marynarzy nie są znane ( coś ktoś gdzieś, że jakoby licencja na Fiata 124 podpisana w 1966r. dla fabryki w Togliatti miała z nimi związek, itp...), a piękny duży zegar naręczny trafił w łapska majora Alieksieja Kaługina, który zaczął go nosić i nazywać ... Balszoj Italianiec.
-A jak Italianiec trafił w rece Szadrina, to już wiesz- kontynuował pan Franciszek. Podczas ostatniego naszego spotkania Szadrin wiedział, że następnego dnia ucieka do Szwecji ze swoją Polką, pijąc kolejną szklankę wódki wspominał swoje życie i smętnie nucił dumki. Po piątej ( szóstej ?) szklance, zdjął z ręki zegarek i dając mi go, powiedział: ,,Posłuszaj mienia, ty rabotajesz wodołazom, ja chaciu tiebie padarić eti cziasy. S etowo momienta etot Balszoj Italianiec twoj. Wypijem za zdorowie..." Po chwili z kwatery doniósł jeszcze do niego pudełko z wkrętakiem ( ale bez przywieszek...).
-I ja go do dziś mam, do dziś mam... powtarzał stary wiarus.
W tym momencie pan Franciszek sięgnął za siebie i wyciągnął , zawiniętą w szmatę poplamioną smarem okrętowym, drewnianą skrzyneczkę, po otwarciu której ujrzałem...
Tak naprawdę, to był to dla mnie wówczas kawałek metalowego złomu, z szybką popękaną i tak brudną, że nie było widać tarczy ani wskazówek, z porysowaną kopertą i dość surowym, zniszczonym skórzanym paskiem ze sprzączką plus drewniana skrzynka.
-Daję ci go i przysięgnij mi , że nigdy się z nim nie rozstaniesz, bo w nim zaklęta tragiczna historia Włochów, Rosjan i Polaków, w tym moja. No dobrze, nie chciałem się tak rozkleić, burknął pan Franciszek, posłuchaj dalej historii zegarka...
-Tak jak Szadrin postanowił, tak też się stało- zegarek, jak widzisz, został u mnie. Wiedząc , że jest wodoszczelny i zza żelaznej kurtyny ( tzn. ,,lepszy" ), używałem go do nurkowań. Przez wiele lat spisywał się bez zarzutu, zdarzało się ratując życie mnie i kolegom.
-Niestety, podczas ćwiczeń w Starej Torpedowni w Babich Dołach podczas nieuważnego zapinania na skafander wpadł mi do wody. Momentalnie poszedł na dno basenu i tyle go widziałem. Nie mogłem sobie tego darować. Minęło wiele lat a ja ciągle myślałem o moim Italiancu.
-Czas płynął, wybuchła Solidarność. Trójmiasto wrzało. Na fali zmian udało mi się przeforsować, dzięki znajomościom w odpowiednich miejscach szefa Ośrodka komandora Karolczaka, projekt czyszczenia basenu szkoleniowego w Babich Dołach.
-Po wielu dniach wydobywania wszelkiego możliwego żelastwa wreszcie ujrzałem go... Był sponiewierany- koperta porysowana przez otaczający złom, dekiel wgnieciony do środka a szkiełko popękane i wyszlifowane przez piasek. Rozpacz.
-Oddałem go do Zakładu Naprawczego Sprzętu Marynarki Wojennej przy 8. Flotylli Obrony Wybrzeża, gdzie pracował mój przyjaciel, który podjął się naprawy zegarka.
-Cały czas uczestniczyłem w przywracaniu Italiańca do życia. Koperta została trochę szlifnięta pilnikiem ręcznym średnioziarnistym, szkło zastąpiono nowym niepolskim (wskazówki i tarcza przetrwały prawie bez uszkodzeń), jedynie wgnieciony dekiel wbił się w mechanizm. Po jego usunięciu ( dekla ) zobaczyliśmy zmiażdżony werk zegara- nic nie było do uratowania, jedynie na poprzecznym wygiętym mostku udało się odczytać tylko jedną literę ( ostatnią lub ewentualnie przedostatnią) z nazwy mechanizmu: była to litera X. Pewnie DOXA, pomyślałem, wszak po wojnie Doxy były popularne, więc litera X do nazwy idealnie pasowała...a innych nazw zegarków z X w nazwie nie znałem...
-Nie mając mechanizmu oryginalnego, trzeba się było za czymś rozejrzeć. Kolega miał akurat radziecką kieszonkę, której z racji posiadania zegarka naręcznego, od 20 lat z górą nie używał. Postanowiliśmy zrobić ,,przeszczep" do mojego Italianca- Włoch będzie miał serce rosyjskie, jeśli się uda je wpasować...
-Jakież nieprawdopodobne było nasze zdziwienie, kiedy po otwarciu radzieckiej kieszonki, ukazał się naszym oczom mechanizm... prawie jak w moim Italiańcu!!! Tylko z napisami cyrylicą. I co o tym sądzisz, zapytał mnie nagle pan Franciszek?
-Ciekawe, wręcz nieprawdopodobne, na pewno producenci zegarka musieli zerżnąć z Rosjan ten mechanizm, lub odwrotnie, co w zasadzie graniczy z niemożliwością.. - słusznie chyba dedukowałem.
-O to, to to- potwierdził starszy pan i kontynuował dalej... no więc udało się przełożyć werk bez problemu, nawet ośki wskazówek pasowały z tarczą. Werk był trochę za mały do koperty, ale udało się dorobić pierścień centrujący. Szkiełko choć zniszczone pozostało. Dekiel się wyklepało. Stary pasek wyrzuciłem,a ze skórzanego rzemyka z zapinką, który leżał akurat w warsztacie dosztukowaliśmy pasek i ,,Włoch" był do noszenia.
-Oto on, jest chyba bez wartości, ale i tak nie mam go komu przekazać, proszę cię, nakręcaj go codziennie i podtrzymaj jego żywot... zakończył opowieść.
Grzecznie podziękowałem, schowałem prezent do plecaka Polsportu, a będąc w domu głęboko do szuflady w starym kredensie. I zapomniałem o nim na wiele lat.
Następnego roku też pojechałem do Gdańska, ale już nie zastałem pana Franciszka pod Basztą Łabędź. Jeden z zapytanych straganiarzy powiedział, że nie żyje. Nie miałem tu więcej czego szukać.
I pewnie dalej tkwiłbym w spokojnej nieświadomości, gdyby nie internet. Szukając czegoś przypadkowo wdepnąłęm ( bo muszę tak napisać ) na Waszą stronę. Po lekturze odgrzebałem starego Italiańca.
Po jeszcze dalszej lekturze dowiedziałem się co to homage, co replika a co podrupka. I gdzie powinienem szukać korzeni, i tego tam... DNA, mojego Italianca.
Udało mi się znaleźć w sieci zdjęcie podobnego zegarka z podobnym napisem na tarczy, ale umiejscowienie koronki nie po tej stronie co u mnie niestety...
PS. Poniżej przedstawiam zdjęcia zegara. Stary dekiel w części centralnej zupełnie przerdzewiał, ale udało się wyciąć zniszczony środek i w to miejsce wstawić szkło ( widać rysy na metalowej, pozostawionej części dekla). Na kopercie, pomiędzy uszami, oryginalne oznaczenia: 6153 ( u góry ), oraz 690720 ( na dole ). Nie spotkałem się z źródłem , które by wyjaśniało ich znaczenie. Tarcza i wskazówki jak widać odnowione( raczej tylko wyczyszczone...). Luma pokryła się pomarańczową patyną, której wygląd udało się zachować podczas odnawiania. Niestety po latach jej zdolność do świecenia w ciemności osłabła. Napis na tarczy wyblakły, nie od razu widoczny. Osłona koronki pokiereszowana, ale oryginalna. Na tylnej powierzchni osłony koronki wybite cyfry 01- zresztą trochę krzywo. Silnik to opisywany wcześniej przeszczep z radzieckiej kieszonki z lat pięćdziesiątych.
PS.1. Na dorobionym przez pana Franciszka pasku były oznaczenia ISA-M 48. Po wpisaniu w google okazało się, że to oznaczenie aparatu tlenowego dla nurków produkcji ZSRR z lat 50-tych. Pasek został zrobiony najprawdopodobniej z rzemienia szyjnego aparatu, takiego jak na zdjęciu poniżej:
Niestety pasek był w bardzo złym stanie , oddałem go do renowacji- napis ISA-M48, już wcześniej prawie nieczytelny, zniknął. Szwy musiały zostać wymienione na nowe, sprzączka pozostała za to bez zmian...
PS.2. Pod poduszką na dnie skrzynki znalazłem karteczkę z jakimiś napisami po włosku, wyglądającą jakby była niedbale odcięta od większej całości...
A tak świeci luma …
PS.3. CCM - błagadariu za wdachnawienije....
PS.3. , zardz.
Odpowiedz do tematu
: Balszoj Italianiec- zagubiony w akcji w Europie Wschodniej
Reservoir dogs ...
:
Ostatnio zmieniony przez CornCobbMan 2011-05-12, 19:33, w całości zmieniany 1 raz
He, he - historia się rozwinęła
Świetnie napisane !!! 10/10 !!!
(całkiem prawdopodobne, że i ja niedługo coś jeszcze przygotuję w tym nurcie - ale o tym na razie sza...)
Świetnie napisane !!! 10/10 !!!
(całkiem prawdopodobne, że i ja niedługo coś jeszcze przygotuję w tym nurcie - ale o tym na razie sza...)
Ostatnio zmieniony przez CornCobbMan 2011-05-12, 19:33, w całości zmieniany 1 raz
"Mądremu wystarczą dwa słowa, a głupiemu - to i referatu mało" (pisarz Sofronow).
:
Stwierdzam talent niekłamany.
J.
J.
:
Talent w rencach
G. Gerlach - polskie zegarki
Szczęście dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony!
Szczęście dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony!
:
Szkło w zardzewiałym deklu to był bardzo dobry pomysł. Piękna renowacja
:
świetna historia i zegarek
СДЕЛАНО В СССР – najlepsze zegarki na świecie !!!
:
Ta opowieść jest jak najbardziej prawdziwa!!! sam ją słyszałem przynajmniej w sporym fragmencie! Jednak jedna rzecz się nie zgadza - według "mojej" wersji Alieksiej Kaługin wcale nie zginął przy grze w rosyjską ruletkę tylko popełnił samobójstwo trzykrotnym strzałem w potylicę (taką metodę najczęściej preferowali skompromitowani funkcjonariusze Komiteta Gosudarstwiennoj Biezapastnosti) ponoć ostatnimi słowami Aleksieja było - не стреляйте товарищи, я...
:
Owszem, to wersja oficjalna, ale pamiętaj , że sprawa była tuszowana. zardz.
kadarius napisał/a: |
... popełnił samobójstwo trzykrotnym strzałem w potylicę ... |
Owszem, to wersja oficjalna, ale pamiętaj , że sprawa była tuszowana. zardz.
Reservoir dogs ...
:
Odpowiedz do tematu
Zardz! Natychmiast zgłaszaj opowieść do konkursu!