Mój pierwszy zegarek przetrwał, chociaż miał nie łatwo. Utopienie, wyprawy rowerowe po całej Polsce (a nie było wtedy amortyzatorów

), warsztaty szkolne... (szanowałem różne badziewne kwarce, a jemu zadawałem tortur, eh...) W końcu zaległ w szufladzie. A ponieważ zaczęła się rozwijać choroba zegarkowa, spróbowałem go przywrócić do używalności. Po kilku próbach (zegarmajstry po prostu zniechęcali mnie do naprawy, argumentując, że się nie da, nie warto, nie ma części, etc.), w końcu trafiłem na właściwego człowieka, który poświęcił mu trochę czasu i trudu, i ku mojemu zdziwieniu czasomierz działa i to całkiem sprawnie. Niestety nie wygląda, ale to juz całkowicie moja "zasługa"
Pozdrawiam.