Kurczę, przecież to takie proste! Wiele (większość?) osób kupuje to co ludzie sobie pomyślą widząc dany zegarek na moim nadgarstku, a nie technologię, wytrzymałość, bezawaryjność, zastosowane materiały itp. Kto się na tym zna? Kto się na tym chce znać? Po co to komu?
Nie istotne, że jakaś tam omega pyli, nie trzyma czasu, czy jest zrobiona z aluminium, skoro inni widząc ten zegarek mają w głowie hasła "precyzja", "dokładność", "prestiż", "luksus", "klasa" i co tam jeszcze.
Na zegarkach znają się i chcą się znać pasjonaci, zapaleńcy, entuzjaści tematu, czyli tacy zboczeńcy co spędzają, jak my, godziny na forach internetowych. Albo pracują w branży. Jaki to procent popytu na zegarki? 0,0001%?
Pozostali to użytkownicy, używacze, prawdziwa siła nabywcza, segment docelowy. I właśnie oni kupują wizerunek, prestiż, styl, gębę Leonardo DiCaprio czy George'a Clooney'a. A nie ETĘ, Spring Drive i takie tam.
I szwajcarzy dobrze o tym wiedzą. I po co im innowacje technologiczne, skoro po mistrzowsku uprawiają marketing? Upraszczając - dopóki Brad Pitt nie zacznie reklamować chińskich zegarków dopóty nic nie grozi pozycji marek takich jak TH, Omega czy Rolex.